Łączna liczba wyświetleń

piątek, 28 grudnia 2012

WPolityce - bezjajeczny portal



Chyba już nigdy nie wyjdę ze stanu "podziwu" dla portali prawicowych, jak oni oczywistą oczywistość podają jako wiekopomne odkrycie.

No, ale tak durnie mają. Może należałoby zadać pytanie: Dlaczego durni, jako redaktorów zatrudniają?

Mniejsza o odpowiedź. Na portalu wPolityce "pochylili się" nad świeżo odtajnionymi archiwami brytyjskimi. Zaglądnęli szybko w dokumenty tyczące stanu wojennego i okresu po nim.

I co odkryli? Brytyjski agent pisał do centrali: "Długo po stanie wojennym milicja i SB wciąż będą zajęte procesem normalizacji".

Z wdzięcznością Kaczyńskiego jako baletnicy odkrywają "dziady Karnowskie", że PRL był złem.


Odkrycie godne Kolumba i Kopernika razem wziętych. Był złem. No i co z tego? Przerobiliśmy to.Kaczyński wówczas nie siedział, bo jak dzisiaj w galotach nosi swoje gluty. Siedział Adam Michniki inni Polacy, którzy coś wnieśli do historii Polski i walki o jej suwerenność.

PRL był czystym złem. Jeżeli ktoś się łudzi, to jest jak ci z portalu dziadów Karnowskich. PRL to dzisiaj historia i to zło przeszło do historii. Niestety, to zło daje się odczuć w PiS, które jest w wielu przejawach podobne do PRL.

Ale skąd durnie redaktorzy z portalu wPolityce mają mieć o tym wiedzę? Lenie nie chcą się uczyć, a jedynie mącić. Bezjajeczni obywatele tego kraju.

sobota, 24 listopada 2012

Etosem w Lisa


W "Gazecie Polskiej Codzienne" Ewa Stankiewicz zaatakowała Tomasza Lisa. Z jakiego powodu? Podstawowy powód, o którym autorka nie pisze, to różne talenty jej i adwersarza. Lis ma talent, a Stankiewicz sytuuje się na drugim diapazonie tego daru.

Ale przejdźmy do argumentów, jej "armat", których używa. Okazuje się, że nie ma żadnych, bo trudno nazwać armatą, że "wiele osób, nad którymi się pastwił, dziś już nie żyje". I podaje przykład - a jakże - Lecha Kaczyńskiego, o którym "mówił niegodziwości".

To już wygląda inaczej. Wiem mniej więcej, co pisze Lis, co mówi w mediach, szczególnie w telewizji, bo czasami je oglądam. Pisał i mówił krytycznie o Lechu Kaczyńskim, bo ten był prezydentem, jakim był. Dlaczego jednak argument "pastwił się" i "nie żyje"? Czyżby winą Lisa był "zamach" smoleński, albo odpowiadał za mentalność Polaków i elit, którzy do katastrofy doprowadzili? Stankiewicz może coś wiedzieć, co "mówił" Lis, a my nie wiemy. Co?

To jedyny bodaj argument przytoczony przez Stankiewicz na niekorzyść Lisa. Reszta ma się z tego, iż Stankiewicz obdarowała swoją sympatią polityczną braci Kaczyńskich. Czy to deszcz, czy słota, innych nie przepadających za wzmiankowanymi - raczej z powodów intelektualnych i charakterologicznych - dziennikarka przekreśla.

To jest powód polityczny, jest jeszcze środowiskowy. Lis "usłużnie wskazuje dziennikarzy, których należy wyrzucić z pracy". Pewnie chodzi o Gmyza. Zdaje się, że były dziennikarz "Rzeczpospolitej" sam się wyrzucił materiałem o trotylu. A znowu możemy mieć podejrzenie, że Lis "mówił", mógł być informatorem Gmyza, który nazwisk nie wydał właścicielowi "Rz". A teraz Lis ma czelność wskazywać na Gmyza, który sam się wyrzucił, aby go jeszcze raz wyrzucić. Wychodzi, że Lis to jakaś szuja.

I tak kroi Stankiewicz artykuł w "Gazecie Polskiej Codziennie". Po co to pisze? Lis ma o czym pisać, robi to z mniejszą, bądź większą ekspresją. Pisze o rzeczach ważnych, wdaje się w polemiki. A Stankiewicz pisze o Lisie, bo ona "broni etosu swojego zawodu i po prostu zasad".

Chcesz bronić etosu i zasad, zaatakuj Lisa, bo to szuja.

czwartek, 4 października 2012

Michnik, Gruzja i Wokulski



Adam Michnik jak zwykle pisze pięknie i mądrze. W takiej kolejności. Pisze o Gruzji, która choć leży od Polski daleko, jest nam bliska. Niewiele o niej wiemy, nie wszyscy wiedzą kto tam rządził, ale stała się bliska. Dlaczego? Kolejny polski fenomen z projektowaniem naszej niepodległości w zakątku świata, gdzie demokracja z trudem się asymiluje. I to najczęściej w formie hasła w leksykonie.

Michnik zauważa, że w poniedziałkowych wyborach w Gruzji po raz pierwszy wybrano władze za pomocą kartki wyborczej. Naczelny "Wyborczej" nie jest tam jedynym przedstawicielem polskich mediów, prawica też wysłała dziennikarza, Igora Janke. Ten ostatni kibicował temu, który przegrał, Saakaszwilemu.

Saakaszwili, przyjaciel zmarłego Lecha Kaczyńskiego, wydawał się jedynym dysponentem wolności Gruzji, stanął na czele kraju w wyniku rewolucji, która bardzo atrakcyjnie się nazywała rewolucją róż.

Jak to zwykle z rewolucjonistami bywa, im dalej od zwycięstwa, tym bardziej są przekonani, że mają jedyną rację, a rację najlepiej wprowadza się siłą, a nie argumentami, które są miękkie. Saakaszwili nawet najbliższych współpracowników nie mógł przekonać, kolejni mu odpadali. Dyktatura przyjaciela naszego smoleńskiego "bohatera" pełzała sobie i dla Gruzinów przybrała postać robala reżimu.

Skąd my to znamy? Zwyciężył ten, który się przeciwstawił, dołączyli do niego dawni uczestnicy rewolucji róż. Przekonali Gruzinów do siebie, choć reżim rewolucjonistów wskazywał, iż Iwaniszwili to człowiek Moskwy, bo tam dorobił się fortuny.

Nigdzie nie lubią Wokulskich, zwłaszcza w Polsce, okazuje się, że też w Gruzji. A może szczególnie na Zakaukaziu, bo prowadzą wojny z Rosją, nam tylko Moskwa "strąca" samoloty.

Zwycięzca gruzińskich wyborów Iwaniszwili to ichni Wokulski, który zna wartość pieniądza, a tym samym zna cenę wolności, dla której warto paktować z diabłem, ale trzeba mieć czym.

Michnik to, co się stało w Gruzji, nazywa cudem. Nie dziwię się, zawsze gdy rozum zwycięża nieprzejednane racje, dokonuje się cud. Jak zwykle po takim niezwykłym zdarzeniu trzeba się zmierzyć z codziennością, a ta jest szara, pełna znoju i brak w niej magicznych pałeczek. 

Michnik oddaje należną cześć przegranemu Saakaszwilemu, gdy na zbiegu George'a W. Busha i Lecha Kaczyńskiego, porównuje wybór pokonanego z drogą Jaruzelskiego. W Polsce już daleko jesteśmy od 1989 roku, zmagamy się jak Gruzini w podobnymi problemami, lecz na dużo wyższym poziomie procedur demokratycznych. Michnik, aby spotkać Wokulskiego musiał pojechać do Tbilisi. Żywotny ten nasz Rzecki.


piątek, 28 września 2012

Rydzyk, Kaczyński, Duda - na śmietnik historii



Sobota w stolicy zapowiada się gorąco. Aż strach się bać. Burzyciele spokoju Polaków i ładu Polski będą walczyć o to, czego nigdy nie powinni dostać.

O. Rydzyk nie powinien za friko dostać dostępu do biznesu na multipleksie cyfrowym. Żadnej teokracji nie może być w kraju, wystarczy jej w świątyniach kultu.

Kaczyński raczej nigdy nie otrzyma władzy w procedurach demokratycznych, a wyrwać ją Polakom nie zdoła. Takiej akcji winna przeciwstawić się reakcja.

A "Solidarność" zaprzeczyła swej historycznej powinności. Duda prowadzi ją na manowce, na śmietnik historii.

Tam zmierzają ci tzw. patrioci: Rydzyk, Kaczyński, Duda. Antypolacy.


czwartek, 30 sierpnia 2012

Aferę Amber Gold wyjaśnić do końca



Afera Amber Gold powinna być wyjaśniona do końca. Niewątpliwie nawaliła prokuratura i instytucje prawa, ale nie tylko. Marcin P. umiejętnie budował swój wizerunek, przeznaczając pieniądze z oszustwa na cele charytatywne i na kulturę.

Czy pieniądze także szły na korupcję? A może nawet zamieszani byli w to politycy? Tego powinny dochodzić organa państwa i służby specjalne.

Nie można uczynić z tej afery igrzysk sejmowych dla gawiedzi, show politycznego, za którym posłowie przepadają i możliwe, iż tylko to potrafią. Z tego punktu widzenia dobrze się stało, że koalicja rządowa nie zgodziła się na komisję śledczą. Opozycja zrobiłaby jedną wielką hucpę.

Jak to się stało, że Marcin P. tak długo swobodnie oszukiwał ludzi, prowadził swoje trefne wielomilionowe interesy, mimo wiszących nad nim wyroków w zawieszeniu i będąc w kręgu zainteresowania organów państwa?

Nieprzypadkowo do decyzji sądu o aresztowaniu Marcina P. doszło tuż przed debatą sejmową o tej aferze.

Źle to świadczy o prokuraturze i ministrze sprawiedliwości Jarosławie Gowinie, który nagle stał się srogi i wyrokujący: - Marcin P. to przestępca i aferzysta.

Dopiero teraz mogą nastąpić kłopoty prawne, bo Marcin P. będzie się posługiwał swoimi metodami oszusta. Z pewnością na wypadek aresztowania przygotował się. Będzie pogrążał innych.

Niejedna głowa polityczna może spaść. Oby nie stało się to groźne dla państwa i rządu, bo opozycję mamy, jaką mamy: Im gorzej, tym lepiej.

Kaczyński czyha na władzę, a nie na żadną prawdę i sprawiedliwość.

piątek, 13 lipca 2012

Śmierć dziecka księdza


Celibat w czasach antyku był jedną z form osobowych ekspresji, który wybrańców zbliżał do doskonałości. Ten efekt chciał wykorzystać Kościół, gdy nałożył na kapłanów wstrzemięźliwość seksualną. Przy czym doskonałość miała służyć sprawie boskiej, a przy okazji odebrano duchowieństwu prawo do założenia własnej rodziny, czyli odebrano prawo dziedziczenia majątku kościelnego. To ostatnie rzecz jasna jest najważniejsze, z punktu widzenia posiadania kościoła - najwartościowsze. Acz cele doskonałości moralnej ładnie brzmią i są przez Kościół sprowadzane w dół: w lud wiernych.

Kapłani katoliccy od dawna - jeżeli nie od zawsze - nie stawiają sobie celów doskonałości. Rodziny własne ich nie interesują, wolą stan kawalerski, a ekspresję seksualną mają, jak każdy z nas. A może nawet większą, bo temat tabu pobudza wyobraźnię, a poprzez nią zmysły. Nie piszę o impotentach, bo z niemożności wcale nie trzeba zostawać kapłanem.

W czasie rekolekcji księża sporo miejsca poświęcają etyce (chrześcijańskiej), sami nie bardzo są do niej przywiązani. Tak prawdopodobnie było z księdzem w jednej z poznańskich parafii, który poznał w trakcie nauczania parafiankę, po rekolekcjach zaprosił ją na kwerendę plebanii. Doszło do zbliżenia, a po 9 miesiącach stało się to, co staje się, gdy mężczyzna może, a kobieta jest płodna. Dla większości z nas dzień urodzenia potomka - zwłaszcza pierwszego - jest dniem świętym, ale tak nie było z poznańskim księdzem, bo Kościół wyznaczył mu zupełnie inne cele, a nie dobro własnej rodziny, choć w tym wypadku był to konkubinat.

Gdy parafianka zaczęła rodzić księdza dziecko, ten przygotował jej posłanie i zmył się do innego pomieszczenia, aby zagłuszyć w sobie bóle egzystencji na tym Padole Łez, wg norm kościelnych: grzechy. Kilka godzin w sobie zagłuszał, gdy wrócił do pomieszczenia, gdzie zostawił parafiankę rodzącą jego dziecko, było po wszystkim. Dosłownie po wszystkim: dziecko się urodziło, dokonało życia i zmarło. Dopiero wówczas duchowny zawiadomił pogotowie ratunkowe, a nim samym zajęła się prokuratura.

Kościół jednak ma długie niewidzialne ręce, sięga do dusz swoich wiernych i uzyskuje to, co chce. Tak jeszcze jest w Polsce. Śledztwo zostało umorzone, a wikariusz poznańskiej parafii przeniesiony w odosobnienie kościelne, do klasztoru w Ostrowie Wielkopolskim, a po pewnym czasie na misję na Ukrainę.

To zdarzyło się na początku tego roku. Dziennikarze "Głosu Wielkopolskiego" chcieli dociec: dlaczego tak się stało, dlaczego sprawa księdza nie ma dalszego ciągu świeckiego prawa, usłyszeli w kurii: to wewnętrzna sprawa Kościoła. Podobna wykładnia była z abp Juliuszem Paetzem, który nie poniósł żadnych konsekwencji - oprócz zawieszenia wykonywania zawodu; ale on już był emerytem - za molestowanie seksualne kleryków.

Kościół to państwo w państwie, taka matrioszka, baba w babie, nie rodzi swoich obywateli, tylko kradnie. Na własną populację pracuje podkradając populację innym państwom. Nie poczuwa się być dłużny żadnemu państwu, nawet nie podporządkowuje się jego prawu, Kościół ma własne prawo kanoniczne. Można oceniać, że to prawo - jak Królestwo Boże - jest nie z tego świata, bo nie spełnia prawnych norm ziemskich, gdy złamie uniwersalne zasady etyczne.

Tak to wielkimi krokami dla tej instytucji zbliża się Armageddon. 

sobota, 12 listopada 2011

Refleksje po zamieszkach

Po zamieszkach warszawskich w dniu Święta Niepodległości usłyszeliśmy nieśmiertelną mantrę Jarosława  Kaczyńskiego: wina Tuska. Nie warto zwracać uwagi na prezesa PiS, nic nie wnosi w naszą przestrzeń publiczną, jedynie jad. Zresztą to, co się wydarzyło w stolicy jest pokłosiem "działalności" i retoryki tego polityka. Nie tutaj miejsce, aby poddawać to głębszej analizie, bo wpis urósłby do wymiarów obszernego eseju. W każdym razie na chore reakcje Kaczyńskiego powstają często niezbyt zdrowe kontrreakcje. Splot tych reakcji politycznych, społecznych, otrzymaliśmy w postaci owych zamieszek.


Na inną rzecz chciałem zwrócić, która przy tej okazji dała o sobie znać. Mianowicie działalność mediów, nie mających wiele wspólnego z barwami politycznymi, które chcielibyśmy im przypisać. Media to w tej chwili osobny byt, który karmi nas newsami, ale tak wybiórczo, aby na opisywanych przez siebie wydarzeniach, jak najlepiej zarobić.


Media skupiają się na "atrakcyjności" przekazu, bo tylko on gwarantuje im oglądalność, klikalność, czyli szmal. Zamieszki podczas Święta Niepodległości nawet trudno było na bieżąco komentować, jeżeli nie było się w środku wydarzeń i do tego w odpowiednich miejscach.


Dopiero, gdy "zamilkł zgiełk i opadł kurz bitewny" można pokusić się o refleksję opartą na rzeczywistych zdarzeniach, a nie wybiórczych, a tym samym naszą wyobraźnie zakłócających.


Przede wszystkim święto wszystkich Polaków - a przynajmniej tych, którzy identyfikują się z radością odzyskania niepodległości w 1918 roku - zostało zawłaszczone ideologią i to tą twardą, która nie opuszcza opłotków kraju, broni ojczyzny, jak okopów. Większość rodaków jednak potrafi spojrzeć na siebie z dystansu, bo wyjeżdża z kraju, widzi go lepiej lub gorzej, ale w wymiarach rzeczywistych, nie wyolbrzymionych, nie wydumanych, lecz krytycznych. W ten sposób buduje patriotyzm - słowo wyjątkowo niszczone przez polityków PiS i ich prezesa - który może być twórczy, może dawać wewnętrzną siłę. Zresztą  niewielu jest ludzi, którzy by się nie identyfikowali z miejscami, skąd pochodzą. Tak funkcjonuje uczucie sentymentu, identyfikacji pochodzenia.


Takie święta, jak 11 listopada, to czas na budowę - bądź odbudowę - wspólnoty, która jest większa niż rodzina, znajomi z ulicy, dzielnicy, miasta. To festyn - w dobrym znaczeniu - ponadindywidualnej identyfikacji: językowej, terytorialnej, symbolicznej. A co otrzymuje społeczeństwo? Jarmark idei. Moja idea jest lepsza - twierdzi jeden polityk, a drugi - a właśnie że moja. Dewocjonalia patriotyzmu otrzymuje przy okazji uzasadnienia obecności krzyża w Sejmie. Krzyż jest symbolem polskiej tradycji - takie usłyszeliśmy niewiele warte emocje polityczne, które nie mają wiele wspólnego z polityką praktyczną, a potrzebną każdemu z nas, aby żyło się lepiej i dostatniej, że też ucieknę się do mantry.


Nie oferuje się nam wolności wyboru - nie tylko w sprawie krzyża - ale także w dniu święta wszystkich Polaków, które powinno być radosne. Na dewocjonalia patriotów - Bóg, honor, ojczyzna - odpowiedziały w dobrej wierze środowiska centrowe, lewicowe, inną radością: Kolorową Niepodległością. Szybko jednak przekutą w protest przeciw zawłaszczaniu przestrzeni publicznej przez "prawdziwych" patriotów z dewocyjnym stosunkiem do ojczyzny. Do środowisk centrowo-lewicowych dołączyli radykałowie, nazwijmy ich anarchistami, lewakami, choć nie podoba mi się ta jednoznaczna nomenklatura. Ci zwołali się ponad granicami, zwołali międzynarodówkę profesjonalnego protestu. Przyjechali głównie Niemcy, bo mają do nas najbliżej. W rezultacie otrzymaliśmy wojenkę na ulicach Warszawy. Kto zaczął? Jest mało istotne. Obydwie wrogie sobie grupy miały charakter zbrojnych emocji, dorzucili do tego kominiarki, kostki brukowe, łomy.


Święto Niepodległości przemieniło się w wyjątkowo atrakcyjny dla mediów przekaz: Źle się dzieje w państwie polskim. Dla większość Polaków - oburzenie, a dla nielicznych, wrażliwszych - głębszą refleksję podszytą ironią. To wszystko można przeżyć, nie może przejść obojętnie władza: samorządowa i centralna, administracyjna. Czegoś się przecież nauczyły, bo poniosły koszty, te szkody poczynione podczas zamieszek trzeba naprawić.


Władza nie tylko ma myśleć, jak egzekwować twarde prawo, ale je doskonalić. Władza została wybrana w procedurach demokratycznych przez Polaków, musi tak przygotować Święto Niepodległości, aby było radością dla wszystkich, bo lepszej recepty na patriotyzm nie ma. Duma z radości, że jestem tym, kim jestem.