Łączna liczba wyświetleń

piątek, 13 lipca 2012

Śmierć dziecka księdza


Celibat w czasach antyku był jedną z form osobowych ekspresji, który wybrańców zbliżał do doskonałości. Ten efekt chciał wykorzystać Kościół, gdy nałożył na kapłanów wstrzemięźliwość seksualną. Przy czym doskonałość miała służyć sprawie boskiej, a przy okazji odebrano duchowieństwu prawo do założenia własnej rodziny, czyli odebrano prawo dziedziczenia majątku kościelnego. To ostatnie rzecz jasna jest najważniejsze, z punktu widzenia posiadania kościoła - najwartościowsze. Acz cele doskonałości moralnej ładnie brzmią i są przez Kościół sprowadzane w dół: w lud wiernych.

Kapłani katoliccy od dawna - jeżeli nie od zawsze - nie stawiają sobie celów doskonałości. Rodziny własne ich nie interesują, wolą stan kawalerski, a ekspresję seksualną mają, jak każdy z nas. A może nawet większą, bo temat tabu pobudza wyobraźnię, a poprzez nią zmysły. Nie piszę o impotentach, bo z niemożności wcale nie trzeba zostawać kapłanem.

W czasie rekolekcji księża sporo miejsca poświęcają etyce (chrześcijańskiej), sami nie bardzo są do niej przywiązani. Tak prawdopodobnie było z księdzem w jednej z poznańskich parafii, który poznał w trakcie nauczania parafiankę, po rekolekcjach zaprosił ją na kwerendę plebanii. Doszło do zbliżenia, a po 9 miesiącach stało się to, co staje się, gdy mężczyzna może, a kobieta jest płodna. Dla większości z nas dzień urodzenia potomka - zwłaszcza pierwszego - jest dniem świętym, ale tak nie było z poznańskim księdzem, bo Kościół wyznaczył mu zupełnie inne cele, a nie dobro własnej rodziny, choć w tym wypadku był to konkubinat.

Gdy parafianka zaczęła rodzić księdza dziecko, ten przygotował jej posłanie i zmył się do innego pomieszczenia, aby zagłuszyć w sobie bóle egzystencji na tym Padole Łez, wg norm kościelnych: grzechy. Kilka godzin w sobie zagłuszał, gdy wrócił do pomieszczenia, gdzie zostawił parafiankę rodzącą jego dziecko, było po wszystkim. Dosłownie po wszystkim: dziecko się urodziło, dokonało życia i zmarło. Dopiero wówczas duchowny zawiadomił pogotowie ratunkowe, a nim samym zajęła się prokuratura.

Kościół jednak ma długie niewidzialne ręce, sięga do dusz swoich wiernych i uzyskuje to, co chce. Tak jeszcze jest w Polsce. Śledztwo zostało umorzone, a wikariusz poznańskiej parafii przeniesiony w odosobnienie kościelne, do klasztoru w Ostrowie Wielkopolskim, a po pewnym czasie na misję na Ukrainę.

To zdarzyło się na początku tego roku. Dziennikarze "Głosu Wielkopolskiego" chcieli dociec: dlaczego tak się stało, dlaczego sprawa księdza nie ma dalszego ciągu świeckiego prawa, usłyszeli w kurii: to wewnętrzna sprawa Kościoła. Podobna wykładnia była z abp Juliuszem Paetzem, który nie poniósł żadnych konsekwencji - oprócz zawieszenia wykonywania zawodu; ale on już był emerytem - za molestowanie seksualne kleryków.

Kościół to państwo w państwie, taka matrioszka, baba w babie, nie rodzi swoich obywateli, tylko kradnie. Na własną populację pracuje podkradając populację innym państwom. Nie poczuwa się być dłużny żadnemu państwu, nawet nie podporządkowuje się jego prawu, Kościół ma własne prawo kanoniczne. Można oceniać, że to prawo - jak Królestwo Boże - jest nie z tego świata, bo nie spełnia prawnych norm ziemskich, gdy złamie uniwersalne zasady etyczne.

Tak to wielkimi krokami dla tej instytucji zbliża się Armageddon. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz