Po zamieszkach warszawskich w dniu Święta Niepodległości usłyszeliśmy nieśmiertelną mantrę Jarosława Kaczyńskiego: wina Tuska. Nie warto zwracać uwagi na prezesa PiS, nic nie wnosi w naszą przestrzeń publiczną, jedynie jad. Zresztą to, co się wydarzyło w stolicy jest pokłosiem "działalności" i retoryki tego polityka. Nie tutaj miejsce, aby poddawać to głębszej analizie, bo wpis urósłby do wymiarów obszernego eseju. W każdym razie na chore reakcje Kaczyńskiego powstają często niezbyt zdrowe kontrreakcje. Splot tych reakcji politycznych, społecznych, otrzymaliśmy w postaci owych zamieszek.
Na inną rzecz chciałem zwrócić, która przy tej okazji dała o sobie znać. Mianowicie działalność mediów, nie mających wiele wspólnego z barwami politycznymi, które chcielibyśmy im przypisać. Media to w tej chwili osobny byt, który karmi nas newsami, ale tak wybiórczo, aby na opisywanych przez siebie wydarzeniach, jak najlepiej zarobić.
Media skupiają się na "atrakcyjności" przekazu, bo tylko on gwarantuje im oglądalność, klikalność, czyli szmal. Zamieszki podczas Święta Niepodległości nawet trudno było na bieżąco komentować, jeżeli nie było się w środku wydarzeń i do tego w odpowiednich miejscach.
Dopiero, gdy "zamilkł zgiełk i opadł kurz bitewny" można pokusić się o refleksję opartą na rzeczywistych zdarzeniach, a nie wybiórczych, a tym samym naszą wyobraźnie zakłócających.
Przede wszystkim święto wszystkich Polaków - a przynajmniej tych, którzy identyfikują się z radością odzyskania niepodległości w 1918 roku - zostało zawłaszczone ideologią i to tą twardą, która nie opuszcza opłotków kraju, broni ojczyzny, jak okopów. Większość rodaków jednak potrafi spojrzeć na siebie z dystansu, bo wyjeżdża z kraju, widzi go lepiej lub gorzej, ale w wymiarach rzeczywistych, nie wyolbrzymionych, nie wydumanych, lecz krytycznych. W ten sposób buduje patriotyzm - słowo wyjątkowo niszczone przez polityków PiS i ich prezesa - który może być twórczy, może dawać wewnętrzną siłę. Zresztą niewielu jest ludzi, którzy by się nie identyfikowali z miejscami, skąd pochodzą. Tak funkcjonuje uczucie sentymentu, identyfikacji pochodzenia.
Takie święta, jak 11 listopada, to czas na budowę - bądź odbudowę - wspólnoty, która jest większa niż rodzina, znajomi z ulicy, dzielnicy, miasta. To festyn - w dobrym znaczeniu - ponadindywidualnej identyfikacji: językowej, terytorialnej, symbolicznej. A co otrzymuje społeczeństwo? Jarmark idei. Moja idea jest lepsza - twierdzi jeden polityk, a drugi - a właśnie że moja. Dewocjonalia patriotyzmu otrzymuje przy okazji uzasadnienia obecności krzyża w Sejmie. Krzyż jest symbolem polskiej tradycji - takie usłyszeliśmy niewiele warte emocje polityczne, które nie mają wiele wspólnego z polityką praktyczną, a potrzebną każdemu z nas, aby żyło się lepiej i dostatniej, że też ucieknę się do mantry.
Nie oferuje się nam wolności wyboru - nie tylko w sprawie krzyża - ale także w dniu święta wszystkich Polaków, które powinno być radosne. Na dewocjonalia patriotów - Bóg, honor, ojczyzna - odpowiedziały w dobrej wierze środowiska centrowe, lewicowe, inną radością: Kolorową Niepodległością. Szybko jednak przekutą w protest przeciw zawłaszczaniu przestrzeni publicznej przez "prawdziwych" patriotów z dewocyjnym stosunkiem do ojczyzny. Do środowisk centrowo-lewicowych dołączyli radykałowie, nazwijmy ich anarchistami, lewakami, choć nie podoba mi się ta jednoznaczna nomenklatura. Ci zwołali się ponad granicami, zwołali międzynarodówkę profesjonalnego protestu. Przyjechali głównie Niemcy, bo mają do nas najbliżej. W rezultacie otrzymaliśmy wojenkę na ulicach Warszawy. Kto zaczął? Jest mało istotne. Obydwie wrogie sobie grupy miały charakter zbrojnych emocji, dorzucili do tego kominiarki, kostki brukowe, łomy.
Święto Niepodległości przemieniło się w wyjątkowo atrakcyjny dla mediów przekaz: Źle się dzieje w państwie polskim. Dla większość Polaków - oburzenie, a dla nielicznych, wrażliwszych - głębszą refleksję podszytą ironią. To wszystko można przeżyć, nie może przejść obojętnie władza: samorządowa i centralna, administracyjna. Czegoś się przecież nauczyły, bo poniosły koszty, te szkody poczynione podczas zamieszek trzeba naprawić.
Władza nie tylko ma myśleć, jak egzekwować twarde prawo, ale je doskonalić. Władza została wybrana w procedurach demokratycznych przez Polaków, musi tak przygotować Święto Niepodległości, aby było radością dla wszystkich, bo lepszej recepty na patriotyzm nie ma. Duma z radości, że jestem tym, kim jestem.
Łączna liczba wyświetleń
sobota, 12 listopada 2011
wtorek, 8 listopada 2011
Honorowe krwiodawstwo PiS
Zbigniew Ziobro, który przelewał krew dla PiS, powiedział: Dość. Chcę przelewać krew dla siebie, jako prezesa. Najlepiej byłoby, gdyby jako prezes PiS przelewał krew dla PiS. Nie zgodził się na to faktyczny prezes PiS, Jarosław Kaczyński, bo on nie dość jeszcze przelał krwi dla PiS.
Tak w tych przelewaniach krwi dla PiS się rozpędzili, że zafundowali nam honorowe krwiodawstwo PiS. Krew od buntu ziobrystów w PiS dzielimy na krew jako taką - czyli zwyczajną krew - i krew PiS. Nie ma ona koloru czerwonego, ale u prezesa Kaczyńskiego ma brunatną. Znamy ją, jak przelewa brunatną krew w pochodach na Krakowskim Przedmieściu.
Jaki kolor będzie miała krew Ziobry po utworzeniu klubu parlamentarnego Solidarna Polska, już można zgadywać. Zwłaszcza, że prawdopodobnie poprze go o. Tadeusz Rydzyk, bo bez jego błogosławieństwa Ziobro by się nie zdecydował na otwarty bunt wobec prezesa.
Kolor krwi Ziobry zatem będzie między czarnym a brunatnym. Kojarzy mi się z konsystencją, który fundują nam bohaterowie deklaratywni, którzy na prawdziwym polu bitwy, gdzie przelewa się prawdziwą krew, robią tą konsystencją w portki.
Bardzo odważnych mamy polityków, nie ma co. Najbardziej odważny jest prezes Kaczyński, który nie lubi dyskutować z byle im - w trakcie wyborów nie przystąpił do debaty z Donaldem Tuskiem, teraz nie prowadził rozmów z Ziobro - uznał, że najodpowiedniejszym dyskutantem dla niego jest on sam we własnej osobie.
Udzielił wywiadu dla superprawicowego dziennika "Gazeta Polska Codziennie" i wyjawił wszystkim Polakom - tym najprawdziwszym Polakom z krwi i kości PiS - że Jacek Kurski z Ziobrą planowali rozłam od 2009 roku, gdy wysłał na nauki języków do Brukseli. Teraz właśnie się na nim mszczą.
Poskarżył się prawdziwym Polakom prezes w wywiadzie, że to wszystko, co robi PiS "otacza kurtyna kłamstw". Na takie dictum prezesa mogę napisać jedno: spuśćmy na to zasłonę milczenia. Niech pozagryzają się nawzajem i przetaczają sobie krew brunatną, czarną, czy jaką tam, byle nie naszą zdrową, zwykłą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)